Luty pełną parą

W piątek 8 lutego miałam badania genetyczne w St. James Hospital. Standardowo zleca się je każdej onkologicznej pacjentce. Od ich wyniku bowiem zależy ostateczna decyzja o operacji. Gdyby wyszło, że mam mutację genów BRCA 1 bądź BRCA 2, czekała by mnie profilaktyczna, podwójna mastektomia. W przyszłości musiałabym również usunąć jajniki. Jestem pierwszą kobietą w rodzinie z rakiem piersi, a przynajmniej tak nam się wydaje. Od strony mamy wiem tylko o prababci, która zmarła na raka jajnika. Jeśli chodzi o stronę taty to niestety nie wiemy nic o żadnych chorobach. Wszyscy więc byliśmy bardzo ciekawi wyników.

Do gabinetu zaprosiła nas pielęgniarka genetyczna. Kiedy usiedliśmy, wzięła kartkę, długopis i zaczęła rysować moje drzewo genealogiczne. Tłumaczyła również na czym polega badanie genów i jakie konsekwencje niosą za sobą różne wyniki. Na ulotce zapisała swój numer kontaktowy w razie jakichkolwiek pytań i zaprowadziła do laboratorium na pobranie krwi. Tylko tyle potrzeba, odrobinę krwi, aby poznać swoją historię.

W domu czekała już na nas moja mama, która przyleciała w czasie naszej nieobecności. Mocno mnie wyściskała.

Jak poszło, kiedy będziesz miała wyniki?- zapytała mamcia

Za jakieś 16 tygodni…akurat przed operacją powinny być- odpowiedziałam

W niedzielę mimo niepogody i mojego osłabienia namówiłam wszystkich na wypad do parku Glendalough.

Nie musimy nigdzie wychodzić kochanie- powtarzała mama

Musimy, ja chcę- odpowiedziałam

Chciałam wykorzystać każdą, nawet najmniejszą dobrą chwilę na coś przyjemnego. Fakt, dużo nie uszłam. Szybko się męczyłam ale cieszyłam się widokiem natury i zapachem mroźnego powietrza. W drodze powrotnej, zaczęło mnie mocno mdlić i nie obeszło się bez leków.

Muuusiiimyy kuupic…chleeeeeb – powiedziałam w zwolnionym tempie

O tak właśnie Malwinka brzmi i wygląda przez chwilę jak leki działają mamuś- zaśmiała się Martusia

Ja też się z tego śmiałam ale na kolejnej wizycie w szpitalu poprosiłam o zmianę leków bo wkurzało mnie już to otumanienie. Weekend minął, Martusia wyjechała i zostaliśmy tylko z mamą. Pojawiły się nowe skutki uboczne. Dostałam okropnego trądziku na twarzy a później również na szyi. Swędziało i bolało, byłam czerwona. Pomyślałam, że nadrabiam wiek nastoletni kiedy takie problemy mnie ominęły. Codziennie męczyłam się też z bólem głowy a zaraz przed kolejną AC pojawiło się mrowienie w koniuszkach palców.

Przy trzeciej chemii wenflon udało się założyć dopiero przy drugim podejściu. Pierwszy raz doświadczyłam takiego bólu i pieczenia w żyle. Niestety chemioterapia uszkadza je i sprawia, że są wrażliwsze. Mogłam oczywiście poprosić o założenie portu i oszczędzić żyły ale jakoś nie umiałam się do niego przekonać. Poza tym, w moim szpitalu nie chcą od tak go zakładać. Ogólnie zdania są podzielone. Istnieją kobiety, które miały port i są szczęśliwe ale są też takie które miały pecha i same komplikacje.

Luty minął mi bardzo szybko. Może dlatego, że ciągle coś się działo. Niedługo przed moimi urodzinami przyleciała do nas siostra Marcina. Tego dnia nie zapomnę. Karo poszła do łazienki, a młody puścił się babci i ruszył w kierunku Marcina. To były jego pierwsze samodzielne cztery kroki.

Karolina miała u nas zostać dwa tygodnie. Pierwszy tydzień był dość ciężki…chyba dla nas wszystkich. Ja byłam akurat po chemii, Karo się przeziębiła, Maksiowi wyżynały się ząbki a mama chodziła zestresowana, że się zarażę. Fakt, bolało mnie gardło i czułam się słabiej. Dobrze, że brałam zastrzyki na odporność, bo organizm wspomagając się lekami dał radę. W kolejnym tygodniu atmosfera się rozluźniła i było na prawdę wesoło. Na urodziny nic nie planowałam…w sumie od zachorowania ogólnie nic nie planujemy. Ciężko przewidzieć co przyniesie jutro. Mimo to Pysiek zaskoczył mnie tortem w kształcie jednorożca.

Czaszek nie mieli a to też lubisz jak pamiętam- powiedział z uśmiechem Marcin

Tak, skomplikowana ze mnie trochę osobowość. Uwielbiam czachy i motyw dance macabre ale jednorożcem nie pogardzę.

Przez chorobę musiałam na chwilę wycofać się z życia. Nie mogłam robić tego co kiedyś. Jednak mimo tak wielu wad rak dał mi coś o wiele cenniejszego. Mogłam patrzeć jak rozwija się mój syn i być blisko z rodziną. Nie tęsknie za Polską, tęsknie za bliskimi memu sercu osobami. Nikt kto nie mieszka tak daleko nie zrozumie tęsknoty jaką się czuje. To dzięki rakowi mogłam znowu mieć mamę na tak długo przy sobie a później siostrę. Nawet z Marcinem, choć w większości w szpitalu, spędzaliśmy więcej czasu razem. Nie każdy wie, że ma dwie roboty i rzadko się widujemy. Nie musiałam iść do pracy i nie przegapiłam pierwszych kroków Maksia. Usłyszałam jego pierwsze słowa i mogłam podziwiać z jaką fascynacją poznaje świat. On tego nie będzie pamiętać ale ja tak.

Published by

Malwina Arcisz

Moja walka z rakiem. Ujarana życiem pragnę zarażać pozytywną energią. Mimo bólu, łez i strachu odnalazłam sporo miejsca na szczęście. 14 grudnia 2018 usłyszałam diagnozę: nowotwór złośliwy, potrójnie ujemny rak piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, stadium 3. Odsłaniam przed Tobą skrawek swojej duszy, pokazuje prawdziwe oblicze choroby a może nawet przemycę trochę wiedzy medycznej. To moje doświadczenia i sposób radzenia sobie z rakiem i procesem leczenia (chemioterapia, operacja, radioterapia), plus szczypta humoru i apetytu na życie. Rak to nie wyrok! Szczęście to wybór.

2 myśli w temacie “Luty pełną parą

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s