Jeszcze chwila

Wakacje powoli dobiegały końca a wraz z nimi pobyt Martusi. Od ostatniego etapu leczenia dzieliły mnie już tylko tygodnie. W tym czasie poznałam chyba najszybszego lekarza na świecie…swojego radiologa. Raz dwa i po wizycie. Wychodzisz z książeczką informacyjną w ręku a o resztę możesz pytać pielęgniarki. Dowiedziałam się, że dostanę 20 frakcji radioterapii, od poniedziałku do piątku. 15 z nich miało naświetlać 3 miejsca na mym ciele a ostatnie 5 tylko jedno, to po guzie. Ponieważ miałam pełną odpowiedź na chemioterapię, radioterapia w moim przypadku była profilaktyką. Poza tym zwiedziłam kolejne dwa szpitale w Dublinie i nabyłam 4 nowe ‚tatuaże’ (małe kropki pod pachami i miedzy piersiami).

Pierwszy plan zakładał klasyczną formę radioterapii w St. Lukes hospital już od 2 września. Po wstępnej symulacji i tomografii komputerowej mój lekarz zmienił jednak zdanie i skierował mnie na DIBH w St. James hospital. Jest to bowiem jedyny szpital posiadający odpowiednią do tego aparaturę. TK i cała symulacja musiała być oczywiście powtórzona na innym aparacie. DIBH jest to technika napromieniowania na głębokim wdechu. Czyli podczas naświetlania nabieramy głęboki wdech i wstrzymujemy. W ten sposób tkanka płucna rozpręża się i odpycha serce od klatki piersiowej przesuwając je poza linię promieni. W klasycznej metodzie moje serce bardzo by ucierpiało, taka moja biologia. Sam oddech musi być wstrzymany na około 30 sekund. Generalnie nie mam z tym żadnego problemu ale jak na złość złapałam infekcję górnych dróg oddechowych akurat przed pierwszym skanem. Praktycznie non stop kaszlałam i smarkałam ale nie chciałam kolejnych opóźnień w terapii więc nic nie odwoływałam.

Po przybyciu na miejsce zostałam zaproszona do gabinetu na krótki wywiad. Podczas rozmowy zostałam również poproszona o wstrzymanie oddechu a pan mierzył czas stoperem. Następnie przeszliśmy do pomieszczenia z tomografem. Tak jak wcześniej kazano mi się rozebrać do pasa i położyć na aparacie z rękoma wyciągniętymi do góry. Oczywiście nie wolno mi było się ruszać. Ponownie ujrzałam nad sobą linie laserów. Jeden z terapeutów przykleił mały, biały klocek do mojej klatki. To dzięki niemu symulator odnotowywał ruch i wiedzieli kiedy wstrzymuje oddech. Niestety nie posiadał monitora dla mnie więc trwało to wieki za nim udało mi się wziąć dwa podobne wdechy. Oczywiście z kilkoma przerwami na kaszel ale byłam uparta. Chciałam mieć to za sobą. Trzeba było wykonać dodatkowy tatuaż, punkt orientacyjny na ciele, ważny do pomiarów i wyznaczania linii promieniowania. Tym razem koleś zrobił mi kleksa a nie mini kropeczkę jak poprzednim razem więc wygląda to nijak.

Tego dnia odbyłam również krótką rozmowę z pielęgniarką o radioterapii i pielęgnacji skóry podczas leczenia. Poza tym zmierzyła mi tętno i zważyła. Na koniec dostałam tubkę kremu do wykorzystania podczas terapii. Czytając różne wypowiedzi lekarzy na temat pielęgnacji skóry w czasie radio zauważyłam jedno. Nie ma jednej dobrej rady. Są dwie drogi. Jedni zalecają nie mycie naświetlanego miejsca i zasypywanie zasypką typu Alantan. Drudzy każą myć wodą i nawilżać specjalnymi kremami. Zakaz stosowania zwykłych balsamów, dezodorantów czy golenia występują jako punkty stałe w obu przypadkach.

Published by

Malwina Arcisz

Moja walka z rakiem. Ujarana życiem pragnę zarażać pozytywną energią. Mimo bólu, łez i strachu odnalazłam sporo miejsca na szczęście. 14 grudnia 2018 usłyszałam diagnozę: nowotwór złośliwy, potrójnie ujemny rak piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, stadium 3. Odsłaniam przed Tobą skrawek swojej duszy, pokazuje prawdziwe oblicze choroby a może nawet przemycę trochę wiedzy medycznej. To moje doświadczenia i sposób radzenia sobie z rakiem i procesem leczenia (chemioterapia, operacja, radioterapia), plus szczypta humoru i apetytu na życie. Rak to nie wyrok! Szczęście to wybór.