Mój najgorszy tydzień

Tego się nie spodziewałam … zaczerwienienie zniknęło..ból też jakby mniejszy..czy to możliwe żeby chemia tak szybko zaczęła działać. Ogarnęła mnie niesamowita radość. To rzeczywiście może się udać- pomyślałam.

A. przyjechała z samego rana. Zrobiłam nam jajecznicę i kawkę.

Jak się czujesz?- zapytała

Jakbym miała potężnego kaca- zaśmiałam się

Usiadłyśmy, zjadłyśmy i pośmiałyśmy się. Niedługo potem zabrała młodego na spacer a ja chwilę po bazgroliłam w notesie i poszłam się zdrzemnąć. Kiedy wróciła po paru godzinach czułam się słabiej. Byłam czerwona na twarzy i miałam 37°c. Zmartwiona A. kazała mi zadzwonić do szpitala ale odmówiłam. Wiedziałam, że temperatura może lekko podskoczyć i dopiero jak przekroczy 37.5°c to powinnam dzwonić. Poszłam więc dalej spać. O 16 byłam już rozpalona, miałam 38.2°c, szybko chwyciłam za telefon. Po opisaniu sytuacji, pielęgniarka kazała zażyć paracetamol i przyjechać nazajutrz do kontroli. W razie gdyby temperatura podskoczyła mieliśmy jechać od razu do nich na ostry dyżur.

Około 18 przyjechała pielęgniarka od Neulasty by zrobić mi zastrzyk. Naulaste, bo tak nazywają się te zastrzyki na odporność podaje się między 24 a 48 godzinami od skończenia chemii. Zawierają one czynnik stymulujący wzrost kolonii granulocytów. Szpik kostny przyspiesza dojrzewanie i uwalnianie białych krwinek, które po chemii niestety drastycznie spadają. Odpowiadają one za naszą odporność a kiedy organizm nie jest w stanie walczyć z infekcją może dojść nawet do zgonu.

Koło 20 temperatura spadła do 37°c. Mimo to czułam się bardzo osłabiona. Następnego dnia pojechałam z Marcinem do szpitala na badania krwi i wcześniej zaplanowaną scyntygrafię kości. Szczerze mówiąc zupełnie nie miałam ochoty jechać. Najchętniej zostałabym w łóżku.

Badanie krwi i ogólne poszły szybko. Lekarka stwierdziła, że musiałam coś złapać od młodego a po chemii organizm był zbyt osłabiony by to szybko zwalczyć… fakt, Maksiu był zakatarzony a ja wszystko po nim jadłam…jakoś tak odruchowo.

Na scyntygrafie musieliśmy trochę poczekać. Najpierw założenie wenflonu, później wpuszczenie izotopu, czekanie a na koniec skan. Pamiętam jak siedziałam na fotelu w małym pokoiku i przez małe okienko w ścianie widziałam ludzi ubranych jak z filmu o Czarnobylu. Cali zakryci, od stóp do głowy. Kombinezon, fartuch, rękawice i okulary…wszystko podczas uzupełniania strzykawek radioaktywnym kontrastem. Pielęgniarka przyniosła metalowe pudełko. W środku była strzykawka z metalową osłonką.

I to wszystko idzie w moje żyły…- pomyślałam.

W poczekalni praktycznie cały czas spałam. To było silniejsze ode mnie. Marcin coś mówił, denerwował się, że go nie słucham, ale nie byłam w stanie. Nawet kiedy leżałam już na urządzeniu, budziłam się co chwilę słysząc jak chrapię. Przez kolejne 24 godziny zakazano mi kontaktu z dziećmi i kobietami w ciąży na odległość nie mniejszą niż jeden metr i nie długo. To było okropne uczucie uciekać od swego dziecka, które w płaczu wyciąga ręce bo chce do ciebie…

Z każdym następnym dniem miałam wrażenie, że uchodzi ze mnie życie. Byłam coraz słabsza a ból kręgosłupa coraz większy. Powoli traciłam kontrolę nad własnym ciałem. Oczy same mi się zamykały i nawet płacz Maksia nie był w stanie mnie obudzić. Poruszając rękoma czy nogami czułam się jakbym wpadła do smoły. Nawet moje słowa gubiły sens a zdania przestały się kleić. Koncentracja szwankowała…nie dochodziło do mnie nic.

Od czwartku Marcin miał już wolne. Wiem, że było mu ciężko. Nie miał ze mnie żadnego pożytku, wręcz przeciwnie. Musiał opiekować się mną i Maksiem. Nawet przez chwilę nie byłam w stanie zająć się własnym dzieckiem. Kiedy myślałam, że gorzej być nie może dostałam okres a dzień później do zabawy dołączyły dwie górne ósemki. Bolało mnie dosłownie wszystko. Na kilka dni zupełnie straciłam smak. I nie chodzi mi o brak apetytu ale o odczuwanie smaku. Słodki, kwaśny, gorzki, słony czy ostry nie istniały. Wiecie jak dziwnie się je gdy tego brakuje? Marcin starał się i gotował zdrowe dania ale nie byłam w stanie ich jeść. Przez cały tydzień mój żołądek akceptował tylko rosół i grzanki z masłem albo pomidorem. Wzrok również tymczasowo się pogorszył. Nie byłam w stanie niczego przeczytać z odległości większej niż 1 m. Wszystko mi się ze sobą zmywało, widziałam jak przez mgłę.

W sobotę po tomografii komputerowej mózgu pojechaliśmy na zakupy. Nie dałabym rady chodzić po sklepie więc czekałam z Maksem w aucie. Kiedy zaczął marudzić nie miałam totalnie siły by go czymś zająć. Ja po prostu co chwilę odpływałam.

W poniedziałek miałam wrócić do pracy z urlopu. Generalnie takie miałam plany…ale musiałam zrezygnować. Po tym tygodniu już wiedziałam, że nie dam rady.

Published by

Malwina Arcisz

Moja walka z rakiem. Ujarana życiem pragnę zarażać pozytywną energią. Mimo bólu, łez i strachu odnalazłam sporo miejsca na szczęście. 14 grudnia 2018 usłyszałam diagnozę: nowotwór złośliwy, potrójnie ujemny rak piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, stadium 3. Odsłaniam przed Tobą skrawek swojej duszy, pokazuje prawdziwe oblicze choroby a może nawet przemycę trochę wiedzy medycznej. To moje doświadczenia i sposób radzenia sobie z rakiem i procesem leczenia (chemioterapia, operacja, radioterapia), plus szczypta humoru i apetytu na życie. Rak to nie wyrok! Szczęście to wybór.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s