Operacja

Kiedy zaprzestałam brać sterydy miałam cichą nadzieję, że waga przystopuje a może nawet zacznie spadać w dół. Faktycznie, przestałam tyć i nawet spadło jedno kilo od tak. Jednak nie ma takich cudów aby forma z przed leczenia sama sobie wróciła. Do tego trzeba się trochę przyłożyć. Samą dietą (czyt. regularnymi zdrowymi posiłkami około 1800 kcal/dzień) udało mi się schudnąć 2 kg do dnia operacji. Widząc na wadze minus zamiast plusa, pękałam ze szczęścia. Wiedziałam, że czeka mnie długa droga ale przy całej mojej chorobie wydawała się niczym. Żyję! Nie ma nic cenniejszego niż życie.

W czwartek 4 lipca nastał długo wyczekiwany dzień, eksmisja intruza. Rok temu tego dnia świętowałam swoje imieniny. Dziś pozbywałam się upominku od śmierci. Mimo, że bardzo się cieszyłam to czułam niepokój. Co jeśli jednak coś znajdą? Od północy miałam nic nie jeść a w szpitalu miałam się stawić na 8 rano. Marcin jak zwykle dotrzymywał mi towarzystwa. Na nic zdało się moje gadanie, że może iść do pracy. Najpierw szybka rejestracja i chwila oczekiwania.

Pani Małina Ajciz…- wywołała pielęgniarka

Zawsze zabawnie przekręcają moje imię. Kobieta zaprowadziła nas do niewielkiej sali z pięcioma łóżkami i toaletą. Każde było oddzielone zasłonkami, moje z numerkiem 11. Przebrałam się w szpitalną koszulę. Po chwili przyszła kolejna pielęgniarka, Breast Nurse. Najpierw nasmarowała mi sutek kremem znieczulającym i zakleiła opatrunkiem. Następnie narysowała strzałkę nad chorą piersią i wytłumaczyła co mnie czeka. Po niej przyszła kolejna i zrobiła mi EKG. Wkrótce potem miałam oznaczanego guza pod usg w znieczuleniu miejscowym. Ogólnie w planach miałam być wypisana wieczorem do domu, ale życie napisało własny scenariusz.

Godziny mijały. Ludzie z pokoju wychodzili i wchodzili a ja wciąż czekałam. W końcu jakoś po 12 zabrano mnie na wstrzyknięcie izotopu w pierś. Wszystko strasznie się dłużyło i do tego pragnienie, którego nawet nie można było zaspokoić. Izotop, czyli radioaktywny kontrast, wstrzykiwany jest przez lekarza w sutek. Ma to na celu znalezienie i oznaczenie wartowników. To takie ‚kontrole graniczne’ wśród węzłów chłonnych. Czyli kiedy raczek zaczął się rozprzestrzeniać, to właśnie one pierwsze go dostały. Następnie po odczekaniu dłuższej chwili robi się skan.

Niestety kontrast słabo się rozchodzi i nie widać węzłów- poinformowała pielęgniarka- Czasem się tak zdarza. Przez kolejne 10 min musisz masować sobie pierś i powtórzymy.

Tak więc leżałam w tym zimnym pomieszczeniu, na niewygodnym urządzeniu i masowałam sobie cyca. Z prawej strony, pod oknem był elektryczny zegar. Prawie nie spuszczałam go z oczu. Od tego masowania myślałam, że mi ręka odpadnie. Na szczęście pomogło. Kiedy wróciłam do pokoju prawie nikogo już nie było. Koniec końców na salę operacyjną wzięli mnie ostatnią, około 18. Pamiętam wielkie okna na całej długości i wpadające przez nie światło, moją ciężarną chirurg, mężczyznę próbującego założyć mi wenflon i wiele ludzi w fartuchach przygotowujących wszystko do operacji. W końcu ktoś przyłożył mi maskę i zasnęłam.

Usłyszałam krzyki. Otworzyłam oczy. Wszystko było za mgłą. Na przeciwko dostrzegłam kobietę w histerii. Obok mnie siedział mężczyzna w fartuchu, nie pamiętam twarzy, nie wiem kim był. Spokojnym głosem coś do mnie mówił. Chciałam się odezwać ale nie mogłam. Zamiast mówić kaszlałam.

Przewieziemy Cię teraz na salę -powiedział

Kątem oka dostrzegłam coś jakby odkurzać…oho…już wiedziałam. Ostatni raz taki widziałam po pierwszej narkozie gdy bardzo zmarzłam i tętno spadło. Pamiętam jak w drodze na salę pytałam tylko o Marcina. Martwiłam się, że nie wie gdzie jestem. Oczywiście niepotrzebnie. Kiedy wyjeżdżaliśmy z windy, Pysiek już na mnie czekał na oddziale z torbą moich rzeczy w ręku. W końcu zostaliśmy sami. Dostałam osobny pokój z własną łazienką i tv aby nie ryzykować ewentualnych zakażeń czy infekcji. Przebyta chemioterapia osłabiła układ odpornościowy. Ogólnie tamten wieczór słabo pamiętam ale to pewnie zasługa leków. Czuliśmy, że coś było nie tak bo miałam podłączony tlen ale nie było już nikogo z kim można by porozmawiać. Każdy tylko mówił jest dobrze i jutro powinnaś wrócić do domu.

Czerwiec

Pierwszy dzień chemii i ostatni

Na dworze było już jasno i cały czas padało. Obudziłam się zanim zadzwonił budzik. Nie mogłam doczekać się wlewu. Czułam jak rozpiera mnie energia. Szybka kawa, śniadanie i kartka dla upamiętnienia tej chwili. Przecież musiałam zrobić pamiątkowe zdjęcie. W szpitalu wszystko szło jak powinno, nawet wenflon udało się wkłuć za pierwszym razem. Każdemu po kolei oznajmiałam, że to mój ostatni raz. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Przez ostatnie pół roku szpital stał się dla mnie drugim domem. Wiem, że dla większości ludzi to dziwnie zabrzmi ale lubiłam swój oddział onkologii. Personel był przesympatyczny. Lekarze i pielęgniarki sprawiali, że ten okropny czas mijał przyjemniej. Zawsze podziwiałam ich pamięć do imion i naszych historii. Zagadywali nas i żartowali jakbyśmy przyszli na kawę a nie się leczyć. Czułam się tam bezpieczna.

Nie mogę uwierzyć, że to już koniec…..że w następnym tygodniu już nigdzie nie muszę jechać..- mówiłam wsiadając do auta

No…mi też dziwnie, teraz będę musiał więcej pracować- zaśmiał się Marcin

Naiwnie sądziłam, że koniec chemii będzie końcem kłopotów. Pomyliłam się. Miałam wrażenie, że dopadło mnie wszystko co ominęło mnie wcześniej. Infekcja goniła infekcję i z każdym dniem czułam się słabsza. Dwa dni po chemii pojawiła się krew w moczu. Antybiotyk który miałam przepisany na infekcje dróg moczowych nie pomagał. Sprawił jedynie, że krwi było mniej. Do tego wszystkiego doszedł jeszcze ból. Kiedy zadzwoniłam do szpitala na swój oddział, dowiedziałam się jedynie, że od teraz muszę iść do swojego lekarza pierwszego kontaktu-GP. Tak więc umówiłam się. Pierwsza dostępna wizyta była za parę dni w trakcie których zdążyło pojawić się parę innych dolegliwości. Jedną z nich była duża afta na języku. Nie byłam w stanie normalnie jeść. Później doszło gardło, ból żołądka i nóg. Po prostu zajebiście…a miało być tak pięknie. Dostałam oczywiście kolejne antybiotyki.

Zanim wróciłam do żywych minęły z dwa tygodnie. Postanowiłam wybrać się do ginekologa u którego ostatni raz byłam rok temu. Cały ten czas uwaga była poświęcona piersiom a o dole nikt nie myślał. Na szczęście wszystko było w porządku, cytologia również. Zoladex robił swoją robotę. Czułam smutek patrząc na puste jajniki…ani jednego jajeczka… nic. Schowałam ból do ‚kieszeni’. Postanowiłam pożyć trochę normalnie. Pogoda była w kratkę, jak to w Irlandii. Jednak udało się odrobinę powakacjować. Ostatnie wolne niedziele spędzaliśmy cała gromadą na piaszczystych plażach. Dzieciaki znikały w piasku a my z siostrą i Marcinem zwyczajnie odpoczywaliśmy. Szum fal zawsze działał na mnie kojąco.

W połowie czerwca dostałam zielone światło na odchudzanie. Wyniki miałam dobre. To był moment na który czekałam od dawna. Tak bardzo pragnęłam wrócić do formy. Moja kochana siostra postanowiła dołączyć do walki o lepszą siebie a przy okazji mnie wspierać. Żadna z nas niestety nie miała głowy do planowania posiłków. Nie chodzi o to, że nie wiedziałam co jeść bo wiedziałam. Jednak planowanie i decydowanie w tamtej chwili było czymś męczącym. Zdecydowałyśmy się więc na wykupienie diety na be diet na parę miesięcy. Szczerze mówiąc najważniejszy był fakt, że w końcu jadłam regularnie. Niestety ciało wciąż było dla mnie więzieniem i mnie ograniczało. Moją jedyną aktywnością fizyczną były spacery. Na nic więcej nie było mnie stać, choć próbowałam. Tak więc chodziłyśmy, prawie codziennie, ile tylko mogłam. Wbrew pozorom spacer też może być męczący. Zwłaszcza jeżeli chodzisz pod górkę albo po plaży i wydmach. Nie czułam za bardzo mięśni, nerwy miałam uszkodzone. Bolały mnie stawy i kości, jakby były potrzaskane na kawałki. Codziennie wmawiałam sobie, że to w końcu minie. Nie mogłam przecież teraz odpuścić.

Kolekcja opakowań po lekach od pierwszej do ostatniej chemioterapii (nie licząc tych w szpitalu)

Maj

Przyszedł piękny maj. Auto nieustannie było w naprawie i gdyby nie uprzejmość szefa Marcina, to nie mielibyśmy czym jeździć do szpitala. Wizyty lekarskie zaczęły się ponownie mnożyć a konto bankowe wysychać. Po ostatnich przygodach z moim tętnem, lekarz zlecił echo serca i holtera na 24 godziny. Gdyby ktoś nie wiedział, to jest to takie małe urządzenie, które nagrywa pracę naszego serducha poprzez czujniki przyklejone w kilku miejscach na ciele. Po otrzymaniu wyników, kardiolog stwierdził, że wszystko jest niestety wynikiem chemioterapii. Nie chciał jednak przepisywać mi kolejnych leków i dodatkowo obciążać organizm, więc byłam pod stałą kontrolą. Prawdę mówiąc, szybki wzrost wagi też wcale nie pomagał. Onkolog nawet zmniejszyła mi dawkę sterydów aby choć trochę zahamować tycie. Jednak cokolwiek bym nie zrobiła kg przybywało.

Tymczasem, w końcu przyznali mi medical card. Nareszcie!-pomyślałam. Taka karta uprawnia bowiem miedzy innymi do darmowych wizyt u lekarza pierwszego kontaktu, pobytu w szpitalu, ale również do darmowej peruki. Jednym z powodów dla których nie planowałam kupować peruki były oczywiście pieniądze. Uważałam to zbędny wydatek. Nie wiedziałam przecież czy będę w niej szczęśliwa. Nasłuchałam się historii kobiet, które wydały sporo kasy na włosy a w rezultacie wcale ich nie nosiły. Jednak skoro mogłam wypróbować ją za darmo to czemu nie. Najwyżej komuś oddam albo dołączy do naszych ‚zabawek sypialnianych’.

Tak więc pewnego poniedziałku, zaraz po badaniach w szpitalu, pojechaliśmy obczaić salon z perukami. Miałam szczęście bo okazało się, że jedna pani zrezygnowała z wizyty i mogłam skorzystać z okienka. Do pokoju na górze zaprowadziła mnie kobieta, którą poznałam na kursie Look Good Feel Better. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam czego się spodziewać. Mimo to byłam miło zaskoczona. Pokoik był mały z piękną toaletką na której stało pudełko z chusteczkami a na ścianie wisiało duże lustro. Zaczęliśmy od krótkiej pogawędki i spraw formalnych. Pani sprawdziła mój limit na karcie medycznej na perukę. Byłam w szoku kiedy powiedziała €600, ale szybko zrozumiałam dlaczego. Peruki okazały się bardzo drogie. Ogólnie są trzy typy: sztuczne, mieszane (sztuczne z prawdziwymi włosami) i naturalne. Tak na prawdę każda z nich była przyjemna w dotyku. Mieszane zaczynały się od €800 więc z nich zrezygnowałam…nie zamierzałam dopłacać. Nie zależało mi na tym aż tak bardzo. Ogólnie myślałam, że chcę krótką i ciemną ale skończyłam na długiej blondynie. W odróżnieniu od większości kobiet, nie miałam typowej fryzury przed chemią. Nie chciałam jednak takiej samej z czerwonymi włosami. Wydawało mi się, że za bardzo wyglądałaby na sztuczną. Zresztą ja ciągle zmieniałam włosy więc musiałam znaleźć takie w których wyglądałabym ładnie teraz. Tak więc wybrałam perukę wartą €540. Wraz z nią, otrzymałam stojak, specjalną szczotkę i zestaw kosmetyków do jej pielęgnacji.

Po przyjeździe do domu stwierdziłam, że dam peruce szansę i ubiorę ją na spacer. Na dworze było pięknie, w powietrzu czuło się wiosnę, więc bez namysłu ruszyliśmy cztery litery z domu. Niestety po założeniu peruki własne dziecko mnie nie poznało. Maks patrzył na mnie jak na obcą osobę. Uciekał i chował się w ramionach taty. Mimo to nie zdjęłam jej…nie od razu. W parku uszłam w niej może ze 30 min… po czym odsłoniłam łysinkę. Była wygodna, serio. Po prostu mnie wkurzała. Przyzwyczaiłam się do bycia łysą i kochałam ten stan. O dziwo to właśnie peruka sprawiała, że czułam się chora. Poza tym włosy przy wietrze leciały na twarz (nigdy tego nie lubiłam). Zdziwienie na twarzy ludzi kiedy ujrzeli mnie w tamtym momencie- bezcenne. Śmieję się za każdym razem jak to wspominam. Pamiętam też małego chłopca, który zapytał taty czemu jestem łysa.

Zapytaj Panią, na pewno Ci odpowie- poradził mu tato

Młody się zawstydził. Stałam blisko więc uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że jestem chora i leki które mi doktor przepisał zabierają na chwilę włosy. Uśmiechnął się. Nigdy nie przejmowałam się spojrzeniami, zwłaszcza dzieci. To zwykła ciekawość. Nie zawsze oznacza, że ktoś myśli o nas coś złego.

Jedną z rzeczy jakich się obawiałam o wiele bardziej niż utraty włosów była utrata paznokci. Tak, to się też zdarza. Moje były wrażliwe na dotyk ale dopiero pod koniec terapii zaczęły się odbarwiać. Stawały się żółto sine i… miejscami zaczęły odchodzić opuszki. Mimo to miałam nadzieje, że uda mi się je zachować. Czytając historie dziewczyn wiedziałam, że jedne tracą paznokcie a inne nie. Tak samo jak są kobiety, które są w stanie robić hybrydę podczas leczenia i takie jak ja, które nie mogą. Ból był zbyt duży. Inaczej było ze stopami. Paznokcie w nich robiły się coraz twardsze i grubsze. Zupełnie jak u starszej osoby… Ostatecznie dwa najmniejsze w końcu mi odpadły.

Nie było łatwo patrzeć na nie pasujące do wieku ciało. Miałam wrażenie, że się rozpadam. Jakby tego było mało, nawet mózg zaczął zawodzić. Coraz bardziej przypominałam babcię z demencją albo dziecko, które dopiero się uczy. Lekarze mówili, że chemia może wpływać na sposób przetwarzania i analizowania informacji w mózgu ale nikt nie uprzedził, że aż do tego stopnia. Czułam, że głupieję. Jedyną pozytywną rzeczą w tym wszystkim było przekonanie, że chemia działa. Wizualnie przestałam zauważać raka, nawet nie umiałam go już wyczuć. W końcu przyszedł czas na badania kontrolne. 15 maja miałam mammografię i usg a 18 rezonans. Pojawił się dziwny, nowy stres. Wciąż nie znałam wyników badań genetycznych a to od nich zależała ostateczna decyzja o formie operacji. Od początku diagnozy była mowa o mastektomii i usuwaniu wszystkich węzłów chłonnych. Codziennie z niecierpliwością wypatrywałam listonosza aż w końcu sama zadzwoniłam do szpitala. Okazało się, że osoba odpowiedzialna za wysłanie do mnie listu była na urlopie… po krótkiej rozmowie usłyszałam: Nie znaleziono mutacji. To była pierwsza dobra wiadomość od dłuższego czasu.

Dni mijały coraz szybciej. Pobyt mamy powoli dobiegał końca. Na okres wakacji, przyleciała Martusia z synkiem. W ostatni dzień maja miałam wizytę u chirurg. Czekaliśmy kilka godzin zanim nas przyjęła, ale było warto.

Uśmiechnij się, mam dobre wieści- powiedziała Ruth- na twoich skanach nie widać raka. Guz zmniejszył się do 3 cm

Popatrzyliśmy na siebie z Marcinem z niedowierzaniem.

Ponieważ masz dobre wyniki, w planie mamy operację oszczędzającą z usunięciem kilku węzłów, w tym węzła wartowniczego. Dopiero po biopsji będziemy wiedzieć czy raka na pewno nie ma. – dodała lekarka

Ze szpitala wyszliśmy uśmiechnięci choć prawdziwą ulgę miałam poczuć dopiero po operacji. Za pare dni czekała mnie ostatnia chemia i miesiąc przerwy od szpitala.